Zaczęło się 4-tego
września. Do Szczecina przyjechaliśmy w składzie: Maja, Pelayo,
Rysiek i ja - Andrzej. Było całkiem wczesne rano. Zrzuciliśmy
wszelkie bagaże na jachcie i ruszyliśmy na zakupy. Potem pakowanie
jachtu. Wkrótce Rysiek nas opuścił, miał wziąć udział dopiero w drugiej
części rejsu. Reszta załogi miała dotrzeć dopiero pod wieczór. Gdy
wszystko było gotowe, z racji wolnych kilku chwilek, postanowiliśmy
zrobić małą rundkę - na Wały Chrobrego i z powrotem. Przy okazji
odwiedziliśmy nowootwartą stację benzynową. Po osiemnastej zjawili się
pozostali załoganci, Monika i Kajetan.
RUSZAMY!

Wyszliśmy następnego dnia rano. Z wiatrem niestety
krucho. Zaraz po południu dotarliśmy do Trzebieży. Dalej zalew
Szczeciński, pogoda przepiękna - do leżenia na plaży, niestety niezbyt
żeglarska. Dlaczego nie było tak gdy byłem tu w lipcu? Do Ueckermunde
wpłynęliśmy po siedemnastej. Wieczór, tradycyjnie, impreza integracyjna.
Z Ueckermunde odpłynęliśmy na zajutrz po ósmej.
Kierunek - otwierany most z Zecherinie. Dalej do Wolgastu. Tutaj na
most trzeba było chwilę poczekać - w międzyczasie obiad, czyli pierwsze
dzieło Maji w rejsie: pory panierowane. Po otwarciu mostu skierowaliśmy
się dalej na północ. Wieczorkiem stanęliśmy w Penemunde. Niestety
muzeum - fabryka rakiet V2 - było już nieczynne. Dla Pelayo to wielki
zawód - studiuje technikę lotniczą i kosmiczną. Ostatecznie postanowił
nie przejmować się godzinami otwarcia, przecież płot nie był aż tak
wysoki. Po odwiedzeniu stojącej nieopodal jachtu łodzi podwodnej
ruszyliśmy na Greifswalder Boden. Wiatru nadal mniej niż na lekarstwo,
nasz Volvo Penta nie będzie spał tej nocy. Nadchodzącą jesień zwiastuje
tylko krótki dzień, noc zapada szybko. Noc na tym akwenie to dla mnie
niezbyt przyjemna wizja - miałem tu kilka niemiłych doświadczeń. Gdy
zaczęła spadać widzialność, poczułem się nieswojo - na szczęście nie
pogorszyła się do tego stopnia by stanowiło to problem. Do mostu w
Stralsundzie dotarliśmy przed drugą rano. Pół godziny później most
otwarto, a my stanęliśmy w marinie.
Po dziesiątej ruszyliśmy dalej. Na otwartym morzu
znaleźliśmy sie po trzech godzinach - nareszcie. Wiatru wreszcie trochę
więcej, choć nadal za mało. Po południu flauta - jachtem nie dało się
sterować. Dryfowaliśmy w pobliżu Darsser Ort. Wieczorem wiatr znów się
ruszył. Płynęliśmy wzdłuż farwateru prowadzącego w kierunku Kanału
Kilońskiego. Nad ranem dotarliśmy do Burgstaaken na wyspie Fehmarn.
Krótka drzemka, potem śniadanie. Dalej ruszyliśmy zwiedzić okolicę.
Pieszo doszliśmy do Burg, niewielkiej mieściny. Z portu wyszliśmy po
szesnastej. Pogoda wreszcie bardziej żeglarska. Późnym wieczorem
dotarliśmy do wąskiej zatoki stanowiącej akwen redy i portu Kiloni.
Manewrujemy między statkami oczekującymi na wejście w Kanał Kiloński.
My też musimy zaczekać - jachtom nie wolno po Kanale pływać nocą. Przy
śluzie w Holtenau stajemy kwadrans po północy.
KANAŁ KILOŃSKI
Z racji braku
dostatecznie pewnej informacji co do
godziny otwarcia śluzy wstaję o świcie i obserwuję co się dzieje w
porcie. Około ósmej odcumowuje pierwszy jacht. Niedługo po nim
startujemy i my. Po chwili na niewielkim obszarze między pomostem a
torem prowadzącym do śluzy manewruje kilkanaście jachtów. Na szczęście
nie czuć wiatru, nie ma więc dużego niebezpieczeństwa zderzenia.
Okazuje się, że wczesne zerwanie się było falstartem. Czekamy jeszcze
około pół godziny, zanim otwierają się wrota śluzy. Różnica poziomu
między Bałtykiem a Kanałem jest praktycznie niezauważalna, toteż po
kilkunastu minutach płyniemy już kanałem. Przed nami sto kilometrów. Do
Brunsbuttel docieramy po osiemnastej. Po przejściu śluzy znajdujemy się
już na akwenie Morza Północnego.
Kilkanaście mil dalej, w Cuxhaven, zatrzymujemy się
na noc. W morze wychodzimy wczesnym popołudniem. Tutaj trzeba już brać
pod uwagę prądy pływowe. Pogoda bardzo przyjemna, ale prognozy już
mniej - staramy się dopłynąć jak najdalej na zachód nim zacznie się
zachodni sztorm. W nocy przychodzi zmiana pogody. Niekorzystny wiatr i
opady. Po dobie żeglugi docieramy na wyspę Borkum.

Wiatr powoli wzmaga
się. Rano już sztorm wpycha nas w keję. Jesteśmy zmuszeni pożyczyć
dodatkowe obijacze. Sytuacja staje się niepokojąca. Na morzu 8B, a
prognozy przewidują nawet 11. Rozważam możliwość ucieczki w
bezpieczniejsze miesjce - już teraz "Dobry" ma zgięty reling i szynę od
szotów genuy. Pod wieczór wiatr na chwilę słabnie. Po konsultacji z
lokalnymi żeglarzami, wychodzimy w morze. Do Delfzijl docieramy przed
północą. Tutaj przeczekamy sztorm.
Po trzech dobach postoju wiatr osłabł. Kierunek
niestety pozostał niekorzystny, co w połączeniu z posztormową falą
stanowi dla naszego jachtu poważną przeszkodę. Doszliśmy do wniosku, że
nie uda się dopłynąć do Amsterdamu na czas. Zdecydowaliśmy popłynąć
kanałami. Wyjście dodatkowo opóźniła awaria. Przy próbie uruchomienia
silnika wybuchł akumulator. Na szczęście szybko udało się zakupić nowy.
Jeszcze przed siódmą wieczorem docieramy do
Groningen - miasta leżącego w głębi lądu. Wieczór spędzamy w pubie.
Rano ruszamy dalej kanałami. Spieszymy się by dotrzeć jak najdalej,
mosty otwierane są do osiemnastej. Następną noc spędzamy w Dokkum. Na
wyjście z kanałów dotarliśmy trzeciego dnia po południu.
Dwie godziny później docieramy do śluzy, za którą
zaczyna się zalew. Do Amsterdamu jeszcze 50 mil. Do mariny Sixhaven
docieramy przed szóstą rano. To koniec pierwszej części rejsu. Jeszcze
przed południem jacht opuszczają Maja i Pelayo.
ZACZYNAMY DROGĘ POWROTNĄ

Monika i Kajetan zostają jeszcze do następnego dnia.
W międzyczasie przyjechał Rysiek. Zwiedzamy Amsterdam, to w końcu
sobota. W niedzielę rano reszta pierwszej załogi wyjeżdża. Po południu
zaś przyjeżdża Agnieszka. Teraz już jesteśmy w komplecie - do Polski
będziemy wracać w trójkę.
Planowane wyjście w poniedziałek nie doszło do
skutku. Podobnie było w wtorek - prognozy ciągle zapowiadają bardzo
silne wiatry. Wychodzimy dopiero w środę nad ranem. Pierw Pomarańczowa
Śluza. Potem żeglujemy przez zalew Marken. Około południa docieramy do
śluz na tamie dzilącej Marken i Ijslemeer. Wchodzimy na chwilę do portu
Enkhuizen. Tankujemy paliwo i ruszamy dalej. Trasę powrotną wyznaczamy
podobnie jak w tamtą stronę. Przed siedemnastą wpływamy do śluzy
Księżniczki Małgorzaty. Dalej płyniemy kanałami. Na noc zatrzymujemy
się w Sneak. Następnego dnia docieramy do Dokkum. Dalej płyniemy już w
kierunku Delfzijl. Ostatni odcinek za Groningen do Delfzijl pokonujemy
już po ciemku. Kanał jest nieoświetlony, aż dziw, że wolno po nim
pływać
po zmroku. Do Delfzijl wpływamy pół godziny przed północą.
Od rana przygotowania do wyjścia w morze. Planujemy
opuścić port wieczorem, wraz z początkiem korzystnego prądu. Prognozy
wskazują, że pierwszy odcinek nie będzie łatwy. O 22.35 ruszamy.
Płyniemy na silniku pod silny wiatr. Sprzyja nam za to korzystny prąd
pływowy i nurt rzeki Ems. Im bliżej morza, tym fala większa. Wkrótce po
wyjściu z portu Agnieszka znika z pokładu, nie jest odporna na chorobę
morską. By dotrzeć do otwartego morza musimy pokonać spłycenie. W tym
miejscu fala się potwornie piętrzy. Efekt wzmagają przeciwdziałające
sobie prąd i wiatr. Chwilami wydaje się, że "Dobry" staje do pionu.
Rysiek walczy na pokładzie z żywiołem. Ja kontroluję sytuację na mapie.
Z utęsknieniem spoglądam na zegar okrętowy, odliczam czas do szóstej -
wtedy wstanie słońce. Jeszcze zanim się robi szaro osiągamy odpowiednią
wysokość i możemy się odłożyć. Stawiamy małego foka i wyłączamy silnik.
Przy pierwszych promieniach świtania można wreszcie ocenić obiektywnie
sytuację dookoła. Nocna walka pociągnęła za sobą pewne straty. Zniknął
greting z kosza dziobowego. Nie działa przednia lampa pozycyjna, a z
racji braku gretingu nie ma możliwości by ją naprawić przy takim
rozkołysie.
Chwilę po ósmej stawiamy zarefowanego grota. A w
południe
zmieniamy foka na genuę i rozrefowujemy grota. Po południu spod
pokładu dociera nieznane piszczenie. Okazuje się, że do łożyska na wale
dostała się woda. Próby nasmarowania go nie dają efektu. Trzeba
zablokować wał, to jedyne wyjście by nie nawdwyrężać tego elementu.
Pomysł nie podoba mi się, bo uniemożliwia szybkie użycie silnika.
Wieczór zastaje nas przy wejściu na Łabę. To jeden z najbardziej
ruchliwych szlaków w Europie. Statki jeden za drugim płyną w kierunku
Kanału Kilońskiego i Hamburga. Dodatkowym dreszczykiem emocji jest dla
nas brak przedniej lampy, jako oświetlenie pozycyjne włączamy lampę
kotwiczną.
CUXHAVEN I ZNÓW KANAŁ
Do Cuxhaven
wchodzimy zaraz przed północą. Jesteśmy
wyczerpani, no może poza Agnieszką, która większość czasu spędziła w
koi. Następnego dnia wstaję dobrze po południu. Nadal czuję zmęczenie
ponad dobowy czuwaniem. Bierzemy z mariny rowery i jedziemy zobaczyć
miasto. Z portu wychodzimy dopiero około dwudziestej. Do śluzy w
Brunsbuttel docieramy późnym wieczorem. Na noc zostajemy w marinie
zaraz za śluzą. Kolejny dzień schodzi nam na przepłynięciu Kanału
Kilońskiego. Przez cały czas niebo jest zachmurzone i często pada. Do
Holtenau docieramy o wpół do siedemnastej. Okazuje się, że małe śluzy,
którymi pływają jachty są nieczynne. Schodzę więc pod pokład i wołam
przez radiotelefon: "Lock Control, Lock Control. This is sailing boat
DOBRY. We would like to enter the lock. Can we enter the big lock?",
odpowiedź jest miłym zaskoczeniem: "DOBRY, południowa śluza - tylko dla
was!". Wpływamy do śluzy. Idę do "Lockmaster'a". Okazuje się nim być
Polak. Krótka rozmowa, zaraz płyniemy dalej. Zatrzymujemy się po
godzinie w Laboe. W sezonie to kurort tętniący życiem, teraz to
wyludnione, senne miasteczko. Zostajemy tu na noc.

Wychodzimy o dziewiątej rano. Zaraz potem stawiamy
żagle. Kierujemy się w strone Stralsundu, czeka nas doba płynięcia. Po
południu ponownie mijamy most Fehmarnsund. Niespełna trzy tygodnie temu
mijaliśmy go przy pełnym słońcu. Około siódmej rano zrzucamy żagle. Do
Stralsundu docieramy dwie godziny później. Zaraz po dobiciu do kei
przychodzą celnicy. W czasie kontroli otwiera się most. Jestem
przekonany, że nie zdążymy do niego dotrzeć zanim się zamknie.
Wspominam o tym celnikom. Odpowiadają po niemiecku, chyba coś o
radiotelefonie. Nie wiem. Zaraz sobie idą. My ruszamy z desperacką
prędkością, może się uda. Istotnie, udało się. Prawdopodobnie nasi
celnicy powiadomili operatora mostu o naszej chęci przepłynięcia mostu.
Gdybyśmy musieli czekać, stracilibyśmy osiem godzin. Dalej płyniemy na
Greifswalder Boden. Dzień kończymy w Wolgaście.
Rano zrywamy się po czwartej. Chcemy zdążyć do
Zecherina na most o 08.40. Przybywamy na miejsce z zapasem czasu. Dalej
przed nami otwiera się Zalew Szczeciński. Granicę mijamy przed
południem. Potem stajemy na chwilę w Trzebieży, żeby dokonać odprawy.
Na przystań docieramy o 18.30. To już koniec rejsu. Jest 1
października. A co w przyszłym roku ?