REJS DO HOLANDII 2004:

    Zaczęło się 4-tego września. Do Szczecina przyjechaliśmy w składzie: Maja,  Pelayo, Rysiek  i ja - Andrzej. Było całkiem wczesne rano. Zrzuciliśmy wszelkie bagaże na jachcie i ruszyliśmy na zakupy. Potem pakowanie jachtu. Wkrótce Rysiek nas opuścił, miał wziąć udział dopiero w drugiej części rejsu. Reszta załogi miała dotrzeć dopiero pod wieczór. Gdy wszystko było gotowe, z racji wolnych kilku chwilek, postanowiliśmy zrobić małą rundkę - na Wały Chrobrego i z powrotem. Przy okazji odwiedziliśmy nowootwartą stację benzynową. Po osiemnastej zjawili się pozostali załoganci, Monika i Kajetan.

RUSZAMY!

    Wyszliśmy następnego dnia rano. Z wiatrem niestety krucho. Zaraz po południu dotarliśmy do Trzebieży. Dalej zalew Szczeciński, pogoda przepiękna - do leżenia na plaży, niestety niezbyt żeglarska. Dlaczego nie było tak gdy byłem tu w lipcu? Do Ueckermunde wpłynęliśmy po siedemnastej. Wieczór, tradycyjnie, impreza integracyjna.

    Z Ueckermunde odpłynęliśmy na zajutrz po ósmej. Kierunek - otwierany most z Zecherinie. Dalej do Wolgastu. Tutaj na most trzeba było chwilę poczekać - w międzyczasie obiad, czyli pierwsze dzieło Maji w rejsie: pory panierowane. Po otwarciu mostu skierowaliśmy się dalej na północ. Wieczorkiem stanęliśmy w Penemunde. Niestety muzeum - fabryka rakiet V2 - było już nieczynne. Dla Pelayo to wielki zawód - studiuje technikę lotniczą i kosmiczną. Ostatecznie postanowił nie przejmować się godzinami otwarcia, przecież płot nie był aż tak wysoki. Po odwiedzeniu stojącej nieopodal jachtu łodzi podwodnej ruszyliśmy na Greifswalder Boden. Wiatru nadal mniej niż na lekarstwo, nasz Volvo Penta nie będzie spał tej nocy. Nadchodzącą jesień zwiastuje tylko krótki dzień, noc zapada szybko. Noc na tym akwenie to dla mnie niezbyt przyjemna wizja - miałem tu kilka niemiłych doświadczeń. Gdy zaczęła spadać widzialność, poczułem się nieswojo - na szczęście nie pogorszyła się do tego stopnia by stanowiło to problem. Do mostu w Stralsundzie dotarliśmy przed drugą rano. Pół godziny później most otwarto, a my stanęliśmy w marinie.

    Po dziesiątej ruszyliśmy dalej. Na otwartym morzu znaleźliśmy sie po trzech godzinach - nareszcie. Wiatru wreszcie trochę więcej, choć nadal za mało. Po południu flauta - jachtem nie dało się sterować. Dryfowaliśmy w pobliżu Darsser Ort. Wieczorem wiatr znów się ruszył. Płynęliśmy wzdłuż farwateru prowadzącego w kierunku Kanału Kilońskiego. Nad ranem dotarliśmy do Burgstaaken na wyspie Fehmarn. Krótka drzemka, potem śniadanie. Dalej ruszyliśmy zwiedzić okolicę. Pieszo doszliśmy do Burg, niewielkiej mieściny. Z portu wyszliśmy po szesnastej. Pogoda wreszcie bardziej żeglarska. Późnym wieczorem dotarliśmy do wąskiej zatoki stanowiącej akwen redy i portu Kiloni. Manewrujemy między statkami oczekującymi na wejście w Kanał Kiloński. My też musimy zaczekać - jachtom nie wolno po Kanale pływać nocą. Przy śluzie w Holtenau stajemy kwadrans po północy.

KANAŁ KILOŃSKI

    Z racji braku dostatecznie pewnej informacji co do godziny otwarcia śluzy wstaję o świcie i obserwuję co się dzieje w porcie. Około ósmej odcumowuje pierwszy jacht. Niedługo po nim startujemy i my. Po chwili na niewielkim obszarze między pomostem a torem prowadzącym do śluzy manewruje kilkanaście jachtów. Na szczęście nie czuć wiatru, nie ma więc dużego niebezpieczeństwa zderzenia. Okazuje się, że wczesne zerwanie się było falstartem. Czekamy jeszcze około pół godziny, zanim otwierają się wrota śluzy. Różnica poziomu między Bałtykiem a Kanałem jest praktycznie niezauważalna, toteż po kilkunastu minutach płyniemy już kanałem. Przed nami sto kilometrów. Do Brunsbuttel docieramy po osiemnastej. Po przejściu śluzy znajdujemy się już na akwenie Morza Północnego.

    Kilkanaście mil dalej, w Cuxhaven, zatrzymujemy się na noc. W morze wychodzimy wczesnym popołudniem. Tutaj trzeba już brać pod uwagę prądy pływowe. Pogoda bardzo przyjemna, ale prognozy już mniej - staramy się dopłynąć jak najdalej na zachód nim zacznie się zachodni sztorm. W nocy przychodzi zmiana pogody. Niekorzystny wiatr i opady. Po dobie żeglugi docieramy na wyspę Borkum. Wiatr powoli wzmaga się. Rano już sztorm wpycha nas w keję. Jesteśmy zmuszeni pożyczyć dodatkowe obijacze. Sytuacja staje się niepokojąca. Na morzu 8B, a prognozy przewidują nawet 11. Rozważam możliwość ucieczki w bezpieczniejsze miesjce - już teraz "Dobry" ma zgięty reling i szynę od szotów genuy. Pod wieczór wiatr na chwilę słabnie. Po konsultacji z lokalnymi żeglarzami, wychodzimy w morze. Do Delfzijl docieramy przed północą. Tutaj przeczekamy sztorm.

    Po trzech dobach postoju wiatr osłabł. Kierunek niestety pozostał niekorzystny, co w połączeniu z posztormową falą stanowi dla naszego jachtu poważną przeszkodę. Doszliśmy do wniosku, że nie uda się dopłynąć do Amsterdamu na czas. Zdecydowaliśmy popłynąć kanałami. Wyjście dodatkowo opóźniła awaria. Przy próbie uruchomienia silnika wybuchł akumulator. Na szczęście szybko udało się zakupić nowy.
    Jeszcze przed siódmą wieczorem docieramy do Groningen - miasta leżącego w głębi lądu. Wieczór spędzamy w pubie. Rano ruszamy dalej kanałami. Spieszymy się by dotrzeć jak najdalej, mosty otwierane są do osiemnastej. Następną noc spędzamy w Dokkum. Na wyjście z kanałów dotarliśmy trzeciego dnia po południu.

    Dwie godziny później docieramy do śluzy, za którą zaczyna się zalew. Do Amsterdamu jeszcze 50 mil. Do mariny Sixhaven docieramy przed szóstą rano. To koniec pierwszej części rejsu. Jeszcze przed południem jacht opuszczają Maja i Pelayo.

ZACZYNAMY DROGĘ POWROTNĄ

    Monika i Kajetan zostają jeszcze do następnego dnia. W międzyczasie przyjechał Rysiek. Zwiedzamy Amsterdam, to w końcu sobota. W niedzielę rano reszta pierwszej załogi wyjeżdża. Po południu zaś przyjeżdża Agnieszka. Teraz już jesteśmy w komplecie - do Polski będziemy wracać w trójkę.

    Planowane wyjście w poniedziałek nie doszło do skutku. Podobnie było w wtorek - prognozy ciągle zapowiadają bardzo silne wiatry. Wychodzimy dopiero w środę nad ranem. Pierw Pomarańczowa Śluza. Potem żeglujemy przez zalew Marken. Około południa docieramy do śluz na tamie dzilącej Marken i Ijslemeer. Wchodzimy na chwilę do portu Enkhuizen. Tankujemy paliwo i ruszamy dalej. Trasę powrotną wyznaczamy podobnie jak w tamtą stronę. Przed siedemnastą wpływamy do śluzy Księżniczki Małgorzaty. Dalej płyniemy kanałami. Na noc zatrzymujemy się w Sneak. Następnego dnia docieramy do Dokkum. Dalej płyniemy już w kierunku Delfzijl. Ostatni odcinek za Groningen do Delfzijl pokonujemy już po ciemku. Kanał jest nieoświetlony, aż dziw, że wolno po nim pływać po zmroku. Do Delfzijl wpływamy pół godziny przed północą.

    Od rana przygotowania do wyjścia w morze. Planujemy opuścić port wieczorem, wraz z początkiem korzystnego prądu. Prognozy wskazują, że pierwszy odcinek nie będzie łatwy. O 22.35 ruszamy. Płyniemy na silniku pod silny wiatr. Sprzyja nam za to korzystny prąd pływowy i nurt rzeki Ems. Im bliżej morza, tym fala większa. Wkrótce po wyjściu z portu Agnieszka znika z pokładu, nie jest odporna na chorobę morską. By dotrzeć do otwartego morza musimy pokonać spłycenie. W tym miejscu fala się potwornie piętrzy. Efekt wzmagają przeciwdziałające sobie prąd i wiatr. Chwilami wydaje się, że "Dobry" staje do pionu. Rysiek walczy na pokładzie z żywiołem. Ja kontroluję sytuację na mapie. Z utęsknieniem spoglądam na zegar okrętowy, odliczam czas do szóstej - wtedy wstanie słońce. Jeszcze zanim się robi szaro osiągamy odpowiednią wysokość i możemy się odłożyć. Stawiamy małego foka i wyłączamy silnik. Przy pierwszych promieniach świtania można wreszcie ocenić obiektywnie sytuację dookoła. Nocna walka pociągnęła za sobą pewne straty. Zniknął greting z kosza dziobowego. Nie działa przednia lampa pozycyjna, a z racji braku gretingu nie ma możliwości by ją naprawić przy takim rozkołysie.

    Chwilę po ósmej stawiamy zarefowanego grota. A w południe zmieniamy foka na genuę i rozrefowujemy grota. Po południu spod pokładu dociera nieznane piszczenie. Okazuje się, że do łożyska na wale dostała się woda. Próby nasmarowania go nie dają efektu. Trzeba zablokować wał, to jedyne wyjście by nie nawdwyrężać tego elementu. Pomysł nie podoba mi się, bo uniemożliwia szybkie użycie silnika. Wieczór zastaje nas przy wejściu na Łabę. To jeden z najbardziej ruchliwych szlaków w Europie. Statki jeden za drugim płyną w kierunku Kanału Kilońskiego i Hamburga. Dodatkowym dreszczykiem emocji jest dla nas brak przedniej lampy, jako oświetlenie pozycyjne włączamy lampę kotwiczną.

CUXHAVEN I ZNÓW KANAŁ

    Do Cuxhaven wchodzimy zaraz przed północą. Jesteśmy wyczerpani, no może poza Agnieszką, która większość czasu spędziła w koi. Następnego dnia wstaję dobrze po południu. Nadal czuję zmęczenie ponad dobowy czuwaniem. Bierzemy z mariny rowery i jedziemy zobaczyć miasto. Z portu wychodzimy dopiero około dwudziestej. Do śluzy w Brunsbuttel docieramy późnym wieczorem. Na noc zostajemy w marinie zaraz za śluzą. Kolejny dzień schodzi nam na przepłynięciu Kanału Kilońskiego. Przez cały czas niebo jest zachmurzone i często pada. Do Holtenau docieramy o wpół do siedemnastej. Okazuje się, że małe śluzy, którymi pływają jachty są nieczynne. Schodzę więc pod pokład i wołam przez radiotelefon: "Lock Control, Lock Control. This is sailing boat DOBRY. We would like to enter the lock. Can we enter the big lock?", odpowiedź jest miłym zaskoczeniem: "DOBRY, południowa śluza - tylko dla was!". Wpływamy do śluzy. Idę do "Lockmaster'a". Okazuje się nim być Polak. Krótka rozmowa, zaraz płyniemy dalej. Zatrzymujemy się po godzinie w Laboe. W sezonie to kurort tętniący życiem, teraz to wyludnione, senne miasteczko. Zostajemy tu na noc.

    Wychodzimy o dziewiątej rano. Zaraz potem stawiamy żagle. Kierujemy się w strone Stralsundu, czeka nas doba płynięcia. Po południu ponownie mijamy most Fehmarnsund. Niespełna trzy tygodnie temu mijaliśmy go przy pełnym słońcu. Około siódmej rano zrzucamy żagle. Do Stralsundu docieramy dwie godziny później. Zaraz po dobiciu do kei przychodzą celnicy. W czasie kontroli otwiera się most. Jestem przekonany, że nie zdążymy do niego dotrzeć zanim się zamknie. Wspominam o tym celnikom. Odpowiadają po niemiecku, chyba coś o radiotelefonie. Nie wiem. Zaraz sobie idą. My ruszamy z desperacką prędkością, może się uda. Istotnie, udało się. Prawdopodobnie nasi celnicy powiadomili operatora mostu o naszej chęci przepłynięcia mostu. Gdybyśmy musieli czekać, stracilibyśmy osiem godzin. Dalej płyniemy na Greifswalder Boden. Dzień kończymy w Wolgaście.

    Rano zrywamy się po czwartej. Chcemy zdążyć do Zecherina na most o 08.40. Przybywamy na miejsce z zapasem czasu. Dalej przed nami otwiera się Zalew Szczeciński. Granicę mijamy przed południem. Potem stajemy na chwilę w Trzebieży, żeby dokonać odprawy. Na przystań docieramy o 18.30. To już koniec rejsu. Jest 1 października. A co w przyszłym roku ?


Copyright by Andrzej Jaworski (c) 2000-2010